Ps 6,5

Zwróć się ku mnie, Panie, ocal moją duszę, wybaw mnie przez swoje miłosierdzie!

Ga 6,9

Czynić dobrze nie ustawajmy, albowiem we właściwym czasie żąć będziemy bez znużenia.

Dnia 28 lipca 1921 r. przyszedł na świat w Suchej Średniej pod numerem 3. syn górnika oraz cenionego pszczelarza Józefa Pawlasa pochodzącego z Suchej Średniej oraz jego małżonki Rozalii z d. Słonka rodem z Dolnych Błędowic. Był młodszym z dwojga dzieci, siostra Natalia urodziła się w roku 1912. Dorastał na łonie kochającej się rodziny, gdzie dużą wagę przykładano do starannego wychowania dzieci na prawych ludzi, ze szczególnym naciskiem na zdobycie solidnego wykształcenia, niezbędnego w dorosłym życiu. Niestety, dnia 7 lutego 1931 r. umiera jego ojciec. Równoczesnie siostra, wyszedłszy za mąż, wyprowadza się do Polski.

Adolf zostaje z matką sam na gospodarstwie. Owdowiałej matce musi oczywiście pomagać przy uprawie pól i innych pracach gospodarczych. Kontynuuje naukę w szkole w Suchej Średniej (której jubileusz 170-lecia powstania obchodzimy w tym roku), a następnie w Polskim Gimnazjum Realnym im. Juliusza Słowackiego w Orłowej. Do szkoły dojeżdża na rowerze, jedynie przy bardzo niesprzyjającej aurze autobusem. Od klasowej wycieczki górskiej na Stożek datuje się jego zamiłowanie do wędrowania po górach. Kiedy w gimnazjum powstaje organizacja harcerska, notabene pierwsza organizacja skautowska na terenie ówczesnej Czechosłowacji, Adolf Pawlas zajmuje miejsce w jej szeregach. Niestety, wybuch II wojny światowej przerywa brutalnie jego marzenia o zdobyciu zawodu nauczyciela. Pomny przyrzeczenia harcerskiego, kilkakrotnie odmawia podpisania Volkslisty, co skutkuje konfiskatą rodzinnego majątku przez władze okupacyjne i nakazem opuszczenia domu; jedynie szczęśliwy zbieg okoliczności spowodował, że nie doszło do wyprowadzki. Ale dla ratowania życia chłopak zmuszony jest do zejścia z oczu władzom, podejmuje więc pracę na dole na kopalni w Karwinie.

Po wojnie z wielkim trudem udaje mu się formalnie odzyskać zarekwirowaną własność, w obliczu ponownego odebrania ziemi przez nowe władze, w imieniu „dobrodziejstw“ wynikających z kolektywizacji rolnictwa. Tak więc dla utrzymania się musi nadal pracować na kopalni, pomimo zdania matury. Przenosi się na kopalnię w Suchej Górnej, pracuje wpierw na dole, w późniejszych latach ze względów zdrowotnych zostaje przeniesiony na powierzchnię do ruchu kolejowego.

Zostaje członkiem Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej, staje się jednym z założycieli Miejscowego Koła PZKO, spotyka się z szerokim gronem kolegów i znajomych, prowadząc dyskusje o toczących się wydarzeniach i wymieniając się przemyśleniami na różne tematy.

Dnia 19 listopada 1970 r. umiera jego matka Rozalia Pawlasowa ze Słonków. Pół roku później, 2 lipca 1971 r. śmierć zabiera także siostrę Natalię Folwarczną. W roku 1986 nasz zgasły przenosi się do domu przy ul. Hornickiej, gdyż poprzedni, rodzinny, jest dla niego samego za duży. W dalszym ciągu działa społecznie, angażując się aktywnie i pozostając otwartym oraz ciekawym świata aż do lat sędziwych. Razem z Polskim Towarzystwem Turystyczno-Sportowym „Beskid Śląski“ chodzi w góry, działa w PZKO-wskim Klubie Panów w Najlepszych Leciech, przewodnicząc mu przez 14 lat, prowadząc pogadanki na różne tematy aktualne i historyczne. Zamiłowanie do harcerstwa powoduje, iż staje się aktywnym członkiem Harcerskiego Kręgu Seniora „Zaolzie“, biorąc udział w spotkaniach harcerskich z różnych okazji, zarówno po stronie czeskiej, jak i polskiej. Należy do najlepszych, długoletnich słuchaczy Międzygeneracyjnego Uniwersytetu Regionalnego w Czeskim Cieszynie, przyjeżdżając na wykłady nawet w wieku ponad 90 lat. Prenumeruje i czyta prasę polską, zawsze starając się być na bieżąco w tym, co dzieje się w świecie.

Kiedy ogólny stan zdrowia nie pozwala mu już na dalsze samotne mieszkanie, decyduje się na poważny krok: przeprowadzkę do domu seniora SeneCura w Hawierzowie Szumbarku. Tam obchodzi swoje stulecie urodzin. Na krótko przed swoimi 101. urodzinami zostaje odwołany do wieczności. Używając biblijnego języka należałoby powiedzieć, że odchodzi „syty dni“, obdarzony błogosławieństwem nie tylko długiego wieku, ale zwłaszcza sprawności intelektualnej, żywego i młodego ducha, a przy okazji pogodnego usposobienia. Wspominamy go jako człowieka niezmiernie uczciwego, prawego, szlachetnego, pracowitego i uczynnego, który nigdy na nic nie narzekał, a zastaną rzeczywistość starał się przepracować ku ogólnemu dobru, przy umiłowaniu tej ziemi ojczystej i jej ludu.

Dziś żegnamy się z nim zebrani w licznym gronie znajomych, przyjaciół i krewnych, na czele z synami siostry czyli siostrzeńcami Zbigniewem i Czesławem oraz ich rodzinami, dziękując szerokiemu gronu bliższych i dalszych za pamięć, odwiedziny, kontakty, zwłaszcza pani Henryce Ożana za wszelką pomoc, troskę i opiekę, panom Romanowi Dzikowi i Leszkowi Durczokowi za wszelką długoletnią pomoc, przywożenie na spotkania, a następnie organizację przeprowadzki, Harcerskiemu Kręgowi Seniora na czele z p. Władysławem Kristenem, członkom PTT „Beskid Śląski“, Klubowi Panów w Najlepszych Leciech, Miejscowemu Kołu PZKO, personelowi domu seniora za opiekę, krewnym i znajomym za wszelką obecność, pomoc i bliskość. Wszystkim wam, wymienionym i niewymienionym, za waszą pamięć, a także obecność w tej chwili pożegnania, z serca gorące „Pan Bóg zapłać“!

Przeczytaliśmy przed chwilą dwa szczególne słowa. To pierwsze było według czytań „Z Biblią na co dzień“ hasłem w dniu, kiedy nasz drogi śp. zgasły został powołany na wieczną wartę. To drugie jest hasłem dzisiejszego dnia, kiedy my tu w kościele zebrani się z nim żegnamy, wspominamy, zatrzymamy się nad grobem, by rozluźnić swój uścisk i w naszych sercach przekazać jego, który do tej pory wśród nas przebywał, Bogu i Jego wieczności… To dwa różne spojrzenia. I zupełnie też dwa różne zdania. Kto inny bowiem je wypowiada.

Pierwsze jest wołaniem o ratunek. Wołaniem o wybawienie. Jest czymś najbardziej intymnym, co należy do relacji pomiędzy człowiekiem, a Bogiem samym. Właściwie, mogli byśmy powiedzieć, że aż nie przystoi w tę sferę zaglądać, bo nikt z nas nie ma prawa oceniać wnętrza i uczuć drugiego – a jednak Biblia, Słowo Boże czasami za taką zasłonę pozwala nam zajrzeć, kiedy autor w poetyckich słowach wylewa swoje serce, pozostawiając zapisany ślad swojej modlitwy. Mężczyzna, człowiek stateczny, postrzegany przez innych jako wódz i wielki autorytet – mam teraz na myśli autora psalmu króla Dawida, a nie śp. Adolfa Pawlasa, ale pewnie do ich obu te określenia mogą się odnosić – woła o pomoc i ratunek. Woła w wielkiej trwodze. Ten sławą okryty mąż. „Zmiłuj się nade mną, Panie, bom słaby; ulecz mnie, Panie, bo kości moje strwożone i duszę moją ogarnia wielka trwoga; o Panie, jakże długo jeszcze…?“ (Ps 6,3.4). To chwila cierpienia, zapewne trwogi śmierci. Pomimo wszelkiego Bożego błogosławieństwa nawet w życiu tych najzacniejszych następują takie mroczne momenty. Nie wiem jak wy, kochani, ale ja ten werset z psalmu odczytuję jako Bożą pieczęć dla naszego śp. zgasłego na chwilę, kiedy od nas odchodził. Bo psalmista woła: „Popatrz na mnie, Panie!“ Dla ludu izraelskiego obecność Bożego oblicza była tożsama z siłą. Jasne, że z powodu ludzkiej grzeszności człowiek nie może wprost oglądać twarzy świętego Boga – ale wszędzie w Biblii jest to jasne, że gdy Bóg patrzy na nas, oznacza to dla nas dobro i błogosławieństwo. Dlatego cierpiący psalmista woła, by Bóg na niego popatrzył. By nie odwracał od niego swojej twarzy. Zwłaszcza w chwili przejścia przez tę szczególną bramę wieczności. Kiedy jeszcze dotyka nas moc śmierci, przynajmniej fizycznie, chociaż – jak wierzymy – przez Chrystusa, Jego ofiarę i zmartwychwstanie jej potęga jest już złamana.

Nasz zgasły był wdzięczny za to, że w różnych trudnych momentach życia został podtrzymany i uratowany – jak na przykład wówczas, gdy w wyniku odmówienia przyjęcia Volkslisty mógł zostać uwięziony lub stracony… Pod koniec życia wyzna: „Miałem szczęście, bo zostałem skierowany do pracy w kopalni, a nie – jak moi koledzy – do więzienia czy obozu“. W tej najtrudniejszej chwili przełomowej, kiedy na moment doświadczyć tej ciemnej siły człowiek musi, potrzebuje owego Bożego spojrzenia. Chrystus na krzyżu woła: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?!“ Odczuwa, jakby Bóg odwrócił swoją twarz. A jednak w twarzy Chrystusa zwróconej do nas z krzyża widzimy oblicze Boga, który ratuje, wybawia, który zapłacił za nas najwyższą cenę. Aby nikt z nas nie musiał w takich chwilach doświadczać, że Bóg się odwrócił.

W przypowieści Jezusa ojciec biegnie z daleka, choć syn myślał, że nie będzie chciał go widzieć. Jego oblicze jest zwrócone na każde z Jego dzieci. Gdy człowiek odczuwać może Jego spojrzenie pełne pokoju i błogosławieństwa, staje się dzięki Chrystusowi rzeczywistością to, że będzie przebywał w Bożej obecności, tam gdzie już to możliwe…

A my żegnamy się z człowiekiem na wskroś prawym, wspominamy i zastanawiamy się, jak byśmy sami postąpili w takich, a nie innych okolicznościach. Czy wystarczyłoby nam męstwa i odwagi, by sprzeciwić się reżimowi, by wszystko postawić na jedną szalę? Gdy jesteśmy uczciwi wobec siebie, powątpiewamy… Przy okazji środowego święta i wspominania podczas uroczystości męczenników Kościoła, Jana Husa, Hieronima Praskiego i innych, rozmawialiśmy w pewnym gronie na ten temat. Sędziwa i zacna pani profesor stwierdziła: „Nie wiem, ja bym chyba w obliczu stosu odwołała swoją naukę…“ Szczere słowa osoby, która ma za sobą ogromny życiowy dorobek. A jednak nasi bliscy, członkowie naszych rodzin w czasie okupacji decydowali się tak, jak nasz zgasły. Jednoznaczne wyznanie i przyznanie się do swojej tożsamości. Siebie samego zaprzeć się nie można. Pytanie, które zadaję samemu sobie, brzmi: Jak to jest z moją tożsamością, czy wiem kim jestem, a skoro wiem, to czy za tym stoję? Czy to potwierdzam decyzjami, życiem i postępowaniem?

Apostoł Paweł w Liście do Galacjan wzywa, by jednak nie rezygnować, by być odważnym, by wyznawać słowem i życiem to, czemu wierzymy. Dobrze czynić nie ustawajmy, nie porzucajmy prawości, sumienności, szlachetności, nawet w najtrudniejszych, najdziwniejszych czy najgłupszych czasach. Bo to ma sens. Bo owoc tego pozostanie. Zbierzemy plon, „żąć będziemy bez znużenia“; to też szczególne słowa na pożegnanie kogoś, komu kilkakrotnie jego pole i gospodarstwo odbierano… Ale tamto wszystko przeminie. Miną reżimy, nawet ten najczarniejszy i najstraszniejszy z naszego punktu widzenia porządek śmierci nie pozostanie, ale też upadnie i przeminie – a cel, do którego dążymy jest tego wart, by człowiek pozostał solidnym i prawym. „Bo my nie jesteśmy z tych, którzy się cofają i giną, lecz z tych, którzy wierzą i zachowują duszę“ – pisze autor Listu do Hebrajczyków (10,39). Gdzie w dzisiejszych czasach, kiedy wszystko ludzie byliby w stanie sprzedać za swoją wygodę lub pożytek, są nasze ideały? Te harcerskie? Te na wskroś ludzkie, biblijne, stanowiące, że nosimy w sobie obraz Najwyższego, że kiedy ktoś na nasze życie popatrzy, to zobaczy w nim coś z Bożej twarzy…?

Boże, popatrz na mnie w chwili najcięższej. By w mojej decyzji, postępowaniu, czynach i słowach było widać coś, co pozostanie i zainspiruje… Bo mimo wszystko tak warto.

Dlatego, Panie i Boże, dziękujemy Ci za naszego drogiego zgasłego, z którym dziś się żegnamy i oddajemy go Tobie. Dziękujemy za wszelkie dobro, jakim obdarzyłeś go podczas jego błogosławionego i długiego życia. Dziękujemy za wszystko, co piękne i wartościowe, czym za sprawą jego przykładu i zaangażowania zainspirowani mogli zostać otaczający go ludzie. Obdarzaj nas pokojem w naszym wspominaniu, zachowaj w nadziei życia wiecznego, przez Jezusa Chrystusa Pana naszego. Amen.

A pokój Boży, który przewyższa wszelki rozum, niechaj strzeże serc i myśli waszych w Chrystusie Jezusie. Amen.

jak

jak