Mt 5,13-16

Wy jesteście solą ziemi. Jeżeli sól utraci swoją moc, to jak można przywrócić jej smak? Nie nadaje się już do niczego, zostanie więc wyrzucona i podeptana przez ludzi. Wy jesteście światłością świata. Nie można ukryć miasta zbudowanego na szczycie góry. Nikt nie zapala też lampy i nie przykrywa jej korcem, lecz stawia ją na świeczniku, by dawała światło wszystkim domownikom. Tak niech jaśnieje wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i oddawali chwałę waszemu Ojcu w niebie.

Kochani, przed nami jeden z tych tekstów, na temat których wydaje się, że już wszystko słyszeliśmy; proste słowa, jasny i wyraźny obraz, bez podtekstów czy możliwości dalszych interpretacji. Z polskiego tekstu tylko jedno słowo może być wątpliwe – to ten dziwnie brzmiący „korzec”, dziś już pewnie nikt z młodych w Polsce by nie wiedział, co to jest. No, cóż, tłumacz w połowie XX wieku znał jeszcze takie związki frazeologiczne jak: „trzymać coś pod korcem”, „chować pod korzec”, bowiem było to naczynie do przechowywania zboża, a także „dawna polska miara objętości ciał sypkich, zawierająca 32 garnce, tj. około 120 litrów”. Dziś odmierzanie w ten sposób czegoś, a zwłaszcza zboża, no i samo pojęcie „korzec” jest dla czytelnika językowo bardziej odległe niż porównania i metafory samego Jezusa. Jeśli więc ktoś słabo słyszy i zamiast „pod korcem” usłyszał „pod gar(n)cym”, to się też nic nie stało. Grecki módios był bowiem także miarą objętości, tylko trochę mniejszą: 8,75 l, a Czesi tłumaczą to: „když rozsvítí lampu, nestaví ji pod nádobu, ale na svícen”.

Czyli wszystko jasne, nawet to, czego żeśmy nie rozumieli – i co dalej z tym tekstem? Właśnie po to mamy takie słowa jak to, byśmy zbytnio nie przekombinowali w interpretacji, ale przyjęli je tak prosto, jak ono brzmi – i tak je w naszym życiu aplikowali, stosowali, nim żyli. A to jest pewnie w tym wszystkim najtrudniejsze. Być solą ziemi, być światłem świata. Być tymi, którzy zapobiegają szerzeniu zła. Być takim przykładem, by ludzie od zła, od swych grzesznych zamiarów odwracali się ze wstrętem i być może niejednego niecnego czynu zaniechali… Powiecie: to tak wzniosłe zadania, że aż nie do wykonania. I chyba tak jest. Ale Jezus mówi nam coś o wiele prostszego.

„Wy jesteście solą ziemi”. „Wy jesteście światłością świata”. Nie: macie być, jest waszym zadaniem czy celem, abyście takimi się stali, ale „jesteście”. I co ciekawe, nawet dokładnie nie wiadomo, do kogo te słowa są skierowane. No bo na początku rozdziału czytamy, że Jezus „widząc tłumy, wstąpił na górę. A gdy usiadł, przystąpili do niego jego uczniowie. I otworzywszy usta swoje, na uczał ich, mówiąc…” (Mt 5,1-2). Niby jasne, że to do uczniów – ale przecież w obecności tych wszystkich tłumów. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy gdzieś tam pośród tych wielu ludzi, nie należymy do dwunastu apostołów – i oto słyszymy, jak Jezus mówi do swoich naśladowców, tych co idą za Nim (a przecież oni wszyscy pod tę górę za Nim przyszli): „Wy jesteście solą ziemi i światłością świata”. Ja bym to zrozumiał, że to do mnie też; nie tylko do tych paru rybaków w pierwszym rzędzie. W wypowiedzianych błogosławieństwach zawierają się tak powszechne prawdy, że nie sposób myśleć, by te słowa były skierowane tylko do dwunastu apostołów. Jezus mówi tutaj o każdym, kto słucha Jego Słowa. O każdym, kto zdecydował się przyjść. Jak gdyby z góry przekreślił wszelkie próby selekcjonowania uczniów i oceniania czy są dość godni, dość czyści, dość święci.

„Wy jesteście solą ziemi i światłością świata”. Tego nic nie zmieni. Byłeś w kościele, wyszedłeś z niego, ktoś cię widział, ludzie wiedzą że tam czasem chodzisz – no to na ciebie będą patrzeć i obserwować, jak cię to zmieniło. Jak żyjesz, jak się na co dzień zachowujesz. Niesamowite. Znowu zadanie, które nas przewyższa, prawda? Ale ja myślę, że tam jest coś więcej, że jest to też swego rodzaju obietnica – Pan Bóg obiecuje odnowić w człowieku coś z owego zdeformowanego przez grzech swojego obrazu, na który zostaliśmy stworzeni. Odnowić coś z naszej prawdziwej ludzkiej godności. Wystarczy, że ktoś usłyszy w zgromadzeniu i potem wobec kogoś innego postąpi mniej egoistycznie, zastosuje to, co jeszcze rozbrzmiewa mu w uszach po kazaniu czy czytaniu tekstu biblijnego – i to już będzie wskazanie na Boga, bo już zachował się inaczej niż zazwyczaj, już w ten dobry sposób uczynił krok „pod prąd”, już nabrał odwagi by coś na dobre w życiu zmienić.

Jesteśmy solą i światłem – czy nam się to podoba czy nie, czy potrafimy, czy czujemy się godni albo też wręcz przeciwnie. Świat na nas patrzy, jako na pojedynczych ludzi wierzących i jako na całość, zbór, Kościół – i tak postrzega naszego Boga. Jeżeli nie zobaczy nic, co by różniło się od postępowania tego świata, to całą sprawę zarzuci i zapomni o niej. Jeżeli zobaczy postępowanie, które jest jeszcze gorsze niż u wielu z tego świata – to powie, że z takim „pónbóczkym” nie chce mieć do czynienia, skoro On ma takich naśladowców… Wiecie, Żydzi mieli taki zwyczaj, który potem przejęli chrześcijanie: gdy ktoś odpadł, kładł się krzyżem u wejścia do synagogi i prosił wchodzących: „Przejdźcie po mnie, bo jestem solą zwietrzałą”. Gdy Jezus mówi o wyrzuceniu precz soli i jej podeptaniu, to pewnie jego słuchacze wiedzieli, o co chodzi.

Sól w starożytności ceniono bardzo wysoko. Grecy nazywali ją boską, Rzymianie mawiali: „Nic bardziej użytecznego nad słońce i sól” (sole et sale – to tak ładnie brzmi; gra słów). Na pewno sól kojarzona była z czystością – gdy lśniła w słońcu, musiała takie myśli nasuwać. Rzymianie mówili, że sól jest czymś najczystszym, ponieważ pochodzi od najczystszych rzeczy, od słońca i morza. Sól składano bogom jako najprostszą ofiarę. Także Żydzi składali pod koniec dnia ofiarę z soli. Tam, gdzie nie tylko obniżają się normy uczciwości, sumienności, spolegliwości, pilności w pracy, normy moralne, ale wręcz ich już prawie że w ogóle nie widać, chrześcijanin winien swoim postępowaniem (a nie pouczaniem) o nich światu przypominać. Chrześcijanin nie może odcinać się od świata, ale jak zapisał Jakub, musi „… zachować siebie niesplamionym przez świat” (Jk 1,27).

Sól była też najbardziej popularnym środkiem konserwującym. Chroniła pożywienie przed gniciem, zepsuciem. (Uwaga, teraz ci, co nie jedzą mięsa by mieli radość!) Plutarch powiadał: „Mięso jest martwym ciałem i częścią martwego ciała; jeśli się je postawi, to się zepsuje, lecz sól je chroni i utrzymuje w świeżości. Sól jest przeto jakby nową duszą umieszczoną w martwym ciele”. Jako chrześcijanie wnosimy w ten martwy świat, w tę śmierdzącą i rozkładającą się padlinę, nowego ducha. Mielibyśmy… Czy wnosimy…?

My dziś przede wszystkim znamy trzecią cechę soli: że nadaje ona smaku. I tu ktoś powie: czy sól może stracić smak? No właśnie, chyba nie. Dlatego te słowa są dla mnie na swój sposób obietnicą. A z drugiej strony, kiedy nie jesteśmy takimi jak sól wobec tego świata, Jezus mówi, że „na nic więcej już się [taka zwietrzała sól] nie przyda, tylko aby była precz wyrzucona i przez ludzi podeptana”. W poprzednim wierszu mówił o prześladowaniach. Kiedy Kościół, zbór, wierzący tracą swoje właściwości jako sól ziemi, muszą przyjść prześladowania, próby, doświadczenia. Żeby się okazało, kto jest po której stronie. Żebyśmy sobie coś na nowo uświadomili i na nowo w głowie i w życiu poukładali. Boję się, że ten mdły, zepsuty i bez wyrazu Kościół w Europie znajduje się właśnie przed taką próbą. Ale pamiętajmy: kiedy wierzący byli rozproszeni, gdy nie wolno było Chrystusa wyznawać, gdy groziły za to najsurowsze sankcje, właśnie wówczas Kościół zaczynał rosnąć i odzyskiwał swoje utracone właściwości. I na wielu miejscach świata dziś także się tak dzieje. Nie wiem, może tam w tych słowach o wyrzuceniu precz i podeptaniu jest mowa o sądzie ostatecznym, ale raczej widzę tam właśnie ową prawdę o oczyszczającej mocy próby i doświadczenia.

Mamy mało czasu na światło, ale to obraz zrozumiały. Światło wówczas pełni swoją rolę, kiedy oświeca drogę, wskazuje właściwy kierunek, ostrzega przed niebezpieczeństwem – a nie wówczas, kiedy bije innych po oczach i oślepia ich. Ludzie mają widzieć nasze dobre uczynki, by mogli chwalić Ojca w niebiesiech. Nie nas. W języku greckim dwa słowa znaczą „dobry”: agathos (oznacza po prostu, że dana rzecz jest dobra) i kalos (coś jest dobre, ale też przyciągające uwagę, pociągające, atrakcyjne, miłe). W naszej ewangelii użyte zostało to drugie słowo: kalos. Komentator biblijny William Barclay pisze: „W chrześcijańskiej dobroci musi być coś uroczego. Niestety, w wielu tak zwanych aktach dobroci dostrzega się element surowości, chłodu i oschłości. Może istniec dobroć, która przyciąga i dobroć, która odpycha. W aktach chrześcijańskiej dobroci winien być zawsze pewien czar, pewne piękno”. Coś, co przyciąga uwagę, czego nam będą zazdrościli – i co nie będzie uwagi kierowało na nas, ale na naszego Boga. Opowiada się, że na pewnej konferencji, w której uczestniczył znany ewangelista Dwight Moody była grupka młodych ludzi, którzy przedtem przez całą noc się modlili. Kiedy Moody rano zapytał ich, jak im się spało, odpowiedzieli: „Nie spaliśmy! Modliliśmy się przez całą noc. Czy tego nie widać? Zobacz, jak oblicza nasze jaśnieją!” Moody odpowiedział łagodnie: „Mojżesz nie wiedział, że jego twarz promienieje”. Dobroć, tak bardzo siebie świadoma, na siebie zwracająca uwagę, nie jest prawdziwie Chrystusowym światłem. Jak już dziś czytaliśmy z Psalmu 115: „Nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę”…

Miasto położone na górze się nie ukryje. Po prostu je widać, niezależnie od tego, jakie jest. Lampa, jaką jesteśmy, świeci – niezależnie od tego, jakim światłem i co oświeca, komu tym cześć oddaje. Ważne, byśmy nie kumulowali mocy światła tylko pod tym garnkiem czy dzbanem, kiedy jesteśmy razem. Jasne, że tego potrzebujemy, by swoją „słoność” i „świetlność” na nowo w sobie rozbudzać i stymulować, by nawzajem się zachęcać i dodawać sobie otuchy – ale potem, kiedy już wyjdziemy spod owego korca (naczynia), świecimy na co dzień i o czymś – a raczej o Kimś – sobą samymi świadczymy. Czy w taki sposób, że przysparza Mu to chwały – Jemu, naszemu Panu? Czy też tak, że musi się nas wstydzić. Jeśli jesteśmy uczciwi, to powiemy, że i tak, i tak. Kyrie eleison – Panie, zmiłuj się! Prośmy, byśmy byli czystą i użyteczną solą, byśmy byli Jego prawdziwym światłem, które pomoże niejednemu odnaleźć drogę do Boga.

Foto: pixabay.com
jak

jak