1 P 4,7-11

Zbliża się zaś koniec wszystkiego. Bądźcie więc roztropni i trzeźwi, abyście mogli się modlić. Przede wszystkim jedni dla drugich miejcie żarliwą miłość, bo miłość zakrywa wiele grzechów. Okazujcie sobie wzajemnie gościnność bez narzekania. Służcie jedni drugim takim darem łaski, jaki każdy otrzymał, jako dobrzy szafarze różnorodnej łaski Boga. Jeśli ktoś przemawia, niech to będą jakby Słowa Boga, jeśli ktoś służy, niech to czyni mocą, której udziela Bóg, aby we wszystkim był uwielbiony Bóg przez Jezusa Chrystusa. Jemu chwała i moc na wieki wieków. Amen.

Czytania: 5 Mż 5,6-21; Mk 10,17-27

Przyznam się wam, że wszystkie dzisiejsze teksty sprawiły mi wiele radości – bo uczą nas, że mamy coś czynić, o czym dobrze wiemy, ale pokazują to z zupełnie innej strony niż jesteśmy przywyczajeni patrzeć. A takiego spojrzenia „z innej strony” nam bardzo nieraz potrzeba. A oprócz tego, że nam mówią coś o tym, jakimi ludźmi mielibyśmy być, sięgają głębiej do źródeł naszych motywacji. W tym przeczytanym przed chwilą fragmencie i kontekście tych czytanych wcześniej znajdujemy postawę człowieka odpowiedzialnie żyjącego w nienajłatwiejszych czasach i stosunek względem wszystkiego co posiada oraz wszystkich, pośród których żyje.

O tej odpowiedzialnej postawie i jej motywacji coś ciekawego powiedziała nam dzisiejsza ewangelia czytana od ołtarza. Do Jezusa przychodzi człowiek ze wszech miar sprawiedliwy. Nie wiemy czy to tylko jego własna ocena samego siebie, czy i inni też by go tak scharakteryzowali. Jedno jest pewne: kiedy pyta o „rzeczy wyższe”, o życie wieczne, o to co ma jeszcze czynić – Jezus jako odpowiedź przedkłada mu przykazania tak zwanej „drugiej tablicy dekalogu”, czyli te, które odnoszą się do drugiego człowieka, nie do Boga samego. Bądź człowiekiem dla drugiego – chyba tak potrafiłbym streścić tę Jezusową odpowiedź. Kiedy młody gorliwy człowiek stwierdza, że to wszystko czyni od młodości, Jezus stawia „kropkę nad i”: No to idź i sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj biednym. A potem chodź do Boga się pytać o wieczność i Królestwo. Potem przyjdź i naśladuj Mnie. Potem sprawy wyższe.

Totalny szok. Zupełnie coś innego niż jesteśmy przyzwyczajeni słyszeć od Jezusa. Na bok idą słowa o tym, że Pan Bóg zawsze i wszędzie na pierwszym miejscu. Myślę, że dlatego Jezus tak odpowiada, ponieważ ten młody człowiek przyzwyczajony jest do wszelkich pobożnych frazesów i to ich właśnie od Jezusa się spodziewa. A tu taki prysznic…

„Młody sprawiedliwy” dopiero teraz zagląda do swojego wnętrza i źródła swoich motywacji. Mam wrażenie, że to wszystko, co dotąd czynił, czynił z egoistycznych motywów. Chciał „być sprawiedliwym”; jeśli był dla kogoś człowiekiem, to po to, by tego drugiego swoją sprawiedliwością we własnych oczach przewyższać, żeby czymś „zasłużyć się” Panu Bogu, żeby mieć lepszy obraz samego siebie. A Jezus odwraca jego patrzenie: Nie po to bądź dla kogoś człowiekiem, bliźnim, żeby zyskać własną zasługę i mieć większą wartość w oczach własnych czy nawet w oczach Bożych – ale dlatego, że tę wartość w Bożych oczach ma twój bliźni, sąsiad, rodzic; człowiek obok ciebie.

I w zasadzie tę samą optykę nam dziś przedstawia Pan Bóg poprzez słowa apostoła Piotra. Żebyś mógł się modlić i być gotowym na Boże Królestwo – dostrzeż człowieka obok ciebie! Bo we wszystkim, kim jesteś, jak co robisz, jakim jesteś, a także co mówisz ludzie będą widzieć Boga. Jakiego Boga zobaczą? Czy Go zobaczą, albo też czy to co ujrzą w tobie będzie Jego zniekształconą karykaturą? Piotr mówi, że te zwyczajne, praktyczne rzeczy, jakie czynimy wobec innych ludzi, oddają chwałę Bogu, kiedy je wykonujemy z miłością. Wszystko to zaś osadzone jest w pewnym kontekście: czas jest krótki. „Zbliża się koniec wszystkiego”. W zasadzie, gdy mowa jest o miłości i krótkim czasie, kojarzą się nam od razu słynne słowa poety ks. Jana Twardowskiego: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. I to jest chyba ten najgłębiej biblijny kontekst, w jakim powinniśmy postrzegać naszą codzienną rzeczywistość. O tym dziś mówi Piotr. Chrześcijanie zawsze mieli skłonność do popadania w skrajności, jeśli chodzi o „koniec czasów” i powtórne przyjście Chrystusa: albo wpadali w błogostan uwielbienia i nic nie robienia, bo przecież i tak nie warto się o cokolwiek troszczyć, skoro już za chwilę „ziemia i niebiosa z trzaskiem przeminą” (i wówczas np. apostoł Paweł po pierwszym Liście do Koryntian musiał napisać drugi, w którym nawoływał jednak do zdrowego rozsądku), albo też popadali w obojętność typu „już tyle wieków minęło i nic się nie dzieje”, czemu by więc dziś czy jutro miał nastąpić koniec?! Pan Bóg piórem Piotra przekazuje nam ważną rzecz: koniec jest blisko, czasu jest mało – trzeba więc trzeźwo myśleć i zachować ze wszech miar zdrowy rozsądek. Obie postawy w jednym. Równowaga.

O tym mówił nam też tekst ze Starego Testamentu – i to w szczególny sposób. Zaraz wam pokażę, jaki. Czytaliśmy przykazania z Księgi Powtórzonego Prawa, 5. Mojżeszowej. Dekalog znajdujemy w Biblii dwa razy: w 2. Mojżeszowej 20 i w 5. Mojżeszowej, 5. rozdziale. I jest tam pewna zasadnicza różnica dotycząca pewnego uzasadnienia. Dotyczy szabatu, dnia odpoczynku, dnia siódmego. Kiedy w 2. Mojżeszowej czytamy, że tego dnia człowiek nie ma wykonywać „… żadnej pracy ani ty, ani twój syn, ani twoja córka, ani twój sługa, ani twoja służebnica, ani twoje bydło, ani przybysz, który przebywa w twoim domu…”, zaraz w następujących słowach jest takie uzasadnienie: „Gdyż w ciągu sześciu dni Bóg uczynił niebo, ziemię, morze i wszystko, co w nich jest. Ale siódmego dnia odpoczął. Dlatego Pan pobłogosławił dzień szabatu i go poświęcił” (2 Mż 20,10.11). Odpoczniesz, bo taki jest Boży porządek świata. W 5. Mojżeszowej, z której dziś czytaliśmy, to przykazanie jest rozszerzone i ma zgoła inne uzasadnienie. Dlatego pozwoliłem sobie zamienić dziś te teksty i posłać do przeczytania ten z Księgi Powtórzonego Prawa. „Sześć dni będziesz się trudził i wykonywał wszelką swoją pracę. Ale dzień siódmy jest szabatem dla Pana, twego Boga. Nie będziesz wykonywał żadnej pracy ani ty, ani twój syn i twoja córka, ani twój sługa i twoja służąca, ani twój wół i twój osioł, ani żadne twoje zwierzę, ani przybysz, który przebywa w twoich bramach – ABY TAK SAMO JAK TY ODPOCZĄŁ RÓWNOCZEŚNIE TWÓJ SŁUGA I TWOJA SŁUŻĄCA. Pamiętaj, że byłeś niewolnikiem w ziemi egipskiej, a Pan, twój Bóg, wyprowadził cię stamtąd mocną ręką i wyciągniętym ramieniem, dlatego też nakazał ci Pan, twój Bóg, obchodzić dzień szabatu” (5 Mż 5,13-15). Przez sześć dni pracujesz, ale w siódmym jest dzień wolności. W nim nie jest sługą nawet sługa, niewolnik nie jest niewolnikiem (rabini uczą, że to było przygotowanie do zniesienia niewolnictwa o wiele set lat później). Korzystasz z wolności i cieszysz się dniem wytchnienia – dlatego, że Bóg wyprowadził cię z niewoli do wolności. Pozwolisz odpocząć swoim pracownikom, już nie tylko odpoczniesz ty sam i twoim najbliżsi; i to nie tylko dlatego, że Bóg sam odpoczął dnia siódmego, ale że cię Pan wyprowadził z niewoli do wolności!

To już nie jest tylko szabat porządku stworzenia, ale w drugiej wersji dekalogu mamy szabat wykupienia. Bóg darował ci wolność – a oto ty masz teraz możliwość tą wolnością obdarzać drugich. Tych, obok których żyjesz, dla których – znowu to powiem tak jak na początku – masz możliwość okazać się człowiekiem. Bo oni mają wartość w oczach Boga. Bądź dla nich bliźnim nie po to, żeby mieć we własnych oczach lepszą wartość, ale dlatego, że dla Boga cenni są ci, których masz obok siebie. Dlatego, że Chrystus za nich zapłacił najwyższą cenę. Że darował wolność tobie i im, dzięki swojej ofierze odkupienia. To jest nasza chrześcijańska perspektywa, która dopełnia temtego obrazu i motywacji ze Starego Testamentu. Popatrz na to, co dla ciebie uczynił i jaki jest dla ciebie twój Bóg. On ciebie i tego, kto jest obok ciebie, stworzył i nadał godność. Ale nie tylko ten Boży obraz włożony w człowieka przy stworzeniu jest źródłem owej ludzkiej godności i wartości. Piąta Mojżeszowa nas prowadzi dalej: masz, macie wartość dla Niego taką, że nie wahał się zapłacić najwyższej ceny, by was wykupić. Przez to przestaliście być własnością „Egiptu” czyli niewoli, harówy dla kogoś innego bez perspektywy, bez wartości i godności. Jeżeli Bóg tak widzi ciebie i drugiego człowieka, którego masz obok, to i w twoim zachowaniu i postępowaniu może się to jakoś odzwierciedlać…

Piotr w szczególny sposób podkreśla wzajemną gościnność. W czasach, kiedy te słowa były pisane, ewangeliści i apostołowie wędrujący od zboru do zboru mogli zatrzymać się jedynie w czyimś domu. Przydrożne gospody były zbyt drogie, a poza tym ponoć bardzo brudne i niebezpieczne. A w końcu nie tylko kaznodzieje potrzebowali gościnności; potrzebowały jej również zbory. Przez dziesiątki, a nawet setki lat Kościół nie miał własnych budynków – zgromadzano się wszędzie, gdzie tylko ktoś udostępnił miejsce w swoim domu. Bez tych, którzy chętnie otwierali swoje mieszkania, pierwotny Kościół nie mógłby mieć nabożeństw. Bez nabożeństw domowych, pewnie gdzieś tu niedaleko, w mieszkankach urzędników na suskim dworze, którzy z wykształcenia byli teologami ewangelickimi, nie przetrwałaby wiara na naszym terenie. Bez tego, że dzieci i dorosłych nauczali ewangelii wtedy, gdy kościoły były pozamykane. Kiedy to sobie uświadomimy, inaczej doceniamy to, że możemy się tu zbierać, że możemy być razem, stanowić zbór, wspólnotę.

Ważne, by na otaczającą nas rzeczywistość nie spoglądać jedynie z wyrachowaniem, co mnie samemu się opłaca i jak mogę stanąć wyżej niż inni, co opłaca się nam jako zborowi, ale dostrzegać drugiego człowieka i patrzeć na niego z miłością – bo tak patrzy Bóg. By nie okazywać miłości po to, by przez to osiągnąć jakiś swój cel – choćby ten najbardziej szczytny, ale być takim dlatego, bo Bóg kocha i dla Niego ten człowiek ma najwyższą wartość. A co do tego, że „miłość zakrywa mnóstwo grzechów” – już ten przykład przytaczałem więcej razy. Ks. dr Jan Pindór w swoim „Pamiętniku” wspomina o pewnym księdzu z Goleszowa, który był straszliwie mizernym kaznodzieją. Ale był ulubiony przez zbór, bo kochał ludzi, wśród których żył. Miłował swój zbór. To, że ksiądz powinien kochać swój zbór słyszałem wielokrotnie z ust naszego biskupa-seniora Władysława Volnego. Z jednej strony, gdy kogoś kochamy, to potrafimy wybaczyć mu pewne niedociągnięcia. Z drugiej, gdy ktoś kocha, to ten fakt kształtuje pewien styl jego służby. I nawet gdy niechcący zdarzy mu się czegoś zaniedbać, ludzie łatwiej mu to wybaczą. Gdy na człowieka, z którym będziesz mieć dziś czy jutro kontakt popatrzysz jako na dar od Boga i uświadomisz sobie, ile tobie samemu Bóg przebaczył, to nie będziesz zatwardzać serca, kiedy ktoś wobec ciebie nie będzie taki, jakbyś chciał.

„Służcie jedni drugim takim darem łaski, jaki każdy otrzymał, jako dobrzy szafarze różnorodnej łaski Boga. Jeśli ktoś przemawia, niech to będą jakby Słowa Boga, jeśli ktoś służy, niech to czyni mocą, której udziela Bóg, aby we wszystkim był uwielbiony Bóg przez Jezusa Chrystusa”. Słowo i czyn mają się uzupełniać. Jeden ma dar wymowy, jest złotoustym mówcą, inny służy praktyczną pomocą. Jeden nie jest gorszy od drugiego; jeden nie jest od drugiego wyżej postawiony. Ale celem stylu twojego życia ma być oddanie chwały Bogu. Powinni byśmy zawsze rano się modlić, by nam Pan pomógł tak przeżyć każdą chwilę, żeby On był przez nasze codzienne obowiązki uwielbiony. By Jego w jakiś sposób było widać we mnie. Nie karykaturę, ale takiego, jakim jest i jaki ma stosunek do nas On, który nas odkupił i wyprowadził z niewoli do wolności. Jan Sebastian Bach podpisywał każdą ze swoich kompozycji trzema literkami: SDG – „soli Deo gloria”; jedynie Bogu chwała. Prośmy, by to mógł być i nasz podpis pod każdym wielkim dziełem i pod każdą drobnostką, którą na co dzień wykonamy.

jak

jak