2 Mż 14,13

Nie bójcie się, wytrwajcie, a zobaczycie pomoc Pana, której udzieli wam dzisiaj!

Hbr 10,23

Trzymajmy się niewzruszenie nadziei, którą wyznajemy, bo wierny jest Ten, który dał obietnicę.

Słowo Boże przynosi nam hasło dla sytuacji bez wyjścia. Nie dla takiej, w której tli się jeszcze nadzieja, gdzie „coś się da jeszcze zrobić”, myśląc po ludzku. Gdyby się dało, wszelką zasługę przypisałby człowiek zaraz potem samemu sobie, możliwościom i osiągnięciom swojego umysłu i poznania.

Izraelitów zatrzymuje morze. Dla nas, kiedy mówimy, że ktoś „jest nad morzem”, kojarzy się ta sytuacja z wypoczynkiem i plażowaniem. W języku ludów starożytnych morze było utożsamiane z żywiołem niosącym śmierć. Morze dla Izraelitów to zagrożenie, wzburzone fale oznaczają zagmatwane sytuacje życia i okoliczności, które pochłaniają życie ludzkie, niosąc zawsze jednoznacznie zniszczenie i zagładę.

Do tej konkretnej sytuacji odwoływać się będzie przez wieki historiografia i literatura, nie tylko żydowska: lud wybrany ucieka z Egiptu, przed nimi tak zwane Morze Sitowia, prawdopodobnie gdzieś w okolicach, gdzie kończy się Morze Czerwone, z którym potem będzie w uproszczeniu utożsamiane, za nimi wojska egipskie mające na celu likwidację narodu niedawnych niewolników. Wypowiedzi ludu skierowane do Mojżesza, są pełne beznadziei. Gorzej już być nie mogło! Sytuacja zupełnie bez wyjścia. Tylko że każde dziecko, które chodziło na szkółkę niedzielną wie, jak się ta sytuacja zakończyła: Bóg zsyła takie zjawiska atmosferyczne, że lud przechodzi przez rozstępujące się morze suchą nogą, a wody następnie zalewają wroga. „Nie bójcie się, wytrwajcie, a zobaczycie pomoc Pana, której udzieli wam dzisiaj! Egipcjan, których dzisiaj oglądacie, nie będziecie już nigdy oglądali. Pan za was walczyć będzie, wy zaś milczcie!”

Tak samo i my stajemy nad morzem śmierci. I nam rozbrzmiewa nowotestamentowa obietnica o nadziei, którą wyznajemy wbrew nadziei, a opiera się ta nasza ufność jedynie na wierności Tego, który daje obietnicę. Obietnic wiele, o życiu przekraczającym śmierć, o wieczności – późne pisma żydowskie też o tym mówiły – jednak dla nas podstawą jest śmierć Syna Bożego, który nasz los wziął na siebie zamiast nas, dla nas umarł i został z martwych wzbudzony, otwierając przez to drogę wyjścia tam, gdzie o żadnym wyjściu i ratunku z ludzkiego punktu widzenia być nie mogło.

My, którzy traktujemy poważnie to, co mówi Bóg, stając w obliczu obietnic Jego Słowa też się zdumiewamy i zastanawiamy: Przecież to niemożliwe! Przecież to AŻ niemożliwe, by Jego Słowo się spełniło; to co obiecuje, jest przecież tak skrajnie oddalone od naszego doświadczenia, że wiara wobec tego kapituluje. Wtedy używamy słowa „nadzieja”. I możemy się tych Bożych obietnic uchwycić. Wbrew własnej wierze, wbrew naszemu dotychczasowemu poznaniu – ja bym powiedział nie wbrew rozumowi, bo wiemy, że ten ma jeszcze wiele do odkrycia – ale wbrew sytuacji, okolicznościom, wszystkiemu…

Zaiste, trzeba stanąć nad tym brzegiem, by zrozumieć, co to znaczy uchwycić się tej nadziei opartej na Bożym Słowie, na obietnicy Boga, którego Słowo się spełnia. Co więcej, czytamy tam, że wroga odwiecznego już nigdy więcej nie ujrzymy – wszak to samo znajdujemy w ostatniej księdze Biblii: „I otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły” (Obj 21,4). I ja wierzę, że niezależnie od tego, jakie było ludzkie doświadczenie, jakie nadzieje zawiodły człowieka w ciągu jego życia, czym by próbował sobie pomóc, co by jego życie i relacje zniszczyło – kiedy staje na tym brzegu, nie może nie zwrócić wzroku w stronę Tego, który drogę wyjścia otwiera. Wierzę, że może się tak stać także wówczas, kiedy świadomość i mózg nie dają już możliwości myślenia i podejmowania decyzji – na granicy tego życia, które znamy: na brzegu rzeczywistości, którą przed człowiekiem otwiera Bóg; i wtedy wszystko jest jasne, że jedynie Jego zasługą jest to, że jest wyjście, że jest ratunek, że jest życie.

Ci, którzy znaleźli się po drugiej stronie, ale zostali jeszcze zawróceni, słyszeli muzykę. Echa tej muzyki słyszymy także między rządkami tekstów biblijnych czy wprost w nich. Miłośnik muzyki w tonach wydawanych przez instrumenty i głos ludzki słyszy już na tej ziemi coś z rzeczywistości, która nas przewyższa. I rozumie, że to jakieś odsłonięcie tajemnicy świata spoza nas. I te tony dają mu już teraz ukojenie, otwierają ową perspektywę nadziei – człowiek staje i w zdumionym zachwycie musi zamilknąć, nie ma nic więcej do powiedzenia. Tak jak wobec mocy Ducha Świętego, kiedy otwiera przed nami głębię człowieczeństwa, głębię mocy obietnic Słowa Bożego… Używając naszego języka mówimy przenośnie o artystycznym niebie, aktorskim niebie, muzycznym niebie. A w tle zawsze jest ta nadzieja, ta ufność, że ono JEST, że mówimy o życiu otwieranym przed człowiekiem przez Boga, wtedy gdy nasza perspektywa się skończyła. O tym BARDZO MUZYCZNYM niebie myślimy dziś, żegnając człowieka, dla którego muzyka znaczyła tak wiele. I nie bójmy się uchwycić Słowa, które się spełnia i zawsze okazuje się prawdziwe. Oto perspektywa i nadzieja, której wam wszystkim i sobie życzę. Amen.

jak

jak