Artykuł ukaże się na łamach wrześniowego numeru czasopisma „Přítel-Przyjaciel“.

We wrześniu, pięćdziesiąt lat temu, dokładnie w niedzielę 16.09.1973 w Trzyńcu, w ewangelickim kościele odbyła się ordynacja czworga księży. Popularnie uroczystość nazywaliśmy wyświęceniem. Wśród tej czwórki wyświęconych osób znalazłam się i ja. Stałam się w naszym Śląskim Kościele Ewangelickim A. W. drugą wyświęconą kobietą. Pierwszą była ks. Lidia Szlauer wyświęcona dwadzieścia lat wcześniej.

Wszyscy mieliśmy ukończone pięcioletnie studia teologiczne w Bratysławie na SEBF. Była to Slovenská evanjelická bohosloveká fakulta. Dziekanem wtedy był Ján Michálko, ojciec naszego młodszego kolegi ze studiów teologicznych, dziś znanego muzyka Jána Michálki, który razem z teologią studiował również muzykologię i jako mistrz organowy parę lat temu koncertował także w naszym kościele w Trzyńcu.

Cała nasza czwórka wyrastała w czasach ostrej ateizacji, ale dzięki solidnym fundamentom naszych rodzin nikt z nas wiary nie stracił. Wyrastaliśmy w różnych zborach, mniej lub bardziej przebudzonych, ale zawsze przesiąkniętych szacunkiem wobec księży, wobec rodziców, nauczycieli i przełożonych. Byli godni naszego szacunku. Bóg był dla nas tym, którego trzeba było się bać zasmucić, tak samo jak baliśmy się na lekcje do szkoły nie odrobić zadania domowego. Wiara dla nas była mocno połączona z odpowiedzialnością.

Było nas czworo – ks. Karol Bilan, ks. Bogusław Kokotek, ks. Wiesław Szpak i ja. Studia rozpoczęliśmy w pamiętnym roku 1968, dzięki odwilży politycznej, tzw. Praskiej Wiośnie. To dzięki niej wreszcie na studia teologiczne nie potrzebowaliśmy polecenia miejscowej komórki partii komunistycznej. Dlatego tylu nas mogło być przyjętych na studia. Przed nami przez długie lata nie było w naszym Kościele żadnej ordynacji.

Dziś z naszej czwórki żyje już tylko ks. Wiesław Szpak i ja. Pierwszy zginął tragicznie ks. Karol Bilan w wypadku samochodowym razem ze swoim maleńkim synem. Parę lat temu zmarł ks. Bogusław Kokotek.

W czasie tych 50 lat naszej służby w Kościele wymieniło się sześciu biskupów i sześciu prezydentów. Każda era każdego biskupa była inna, podobnie każda era każdego prezydenta też była inna. I było trzeba umieć się w tych wszystkich ich poglądach zorientować, nie załamać się, jakoś radośnie przejść przez życie i radośnie nastawić do życia tych, którzy słuchali naszych kazań i czerpali siły z odprawianej przez nas liturgii. Chodziło o to, aby przynajmniej nikogo do Kościoła nie zrazić, nikogo nie poniżyć.

Na studia w roku 1968 przyjmował nas ks. biskup Jerzy Cymorek. Bardzo mu zależało, byśmy zostali przyjęci. Ale było trzeba zdać egzamin wstępny również ze śpiewu. Było to ważne, abyśmy podołali całej trudnej liturgii, to znaczy tej części nabożeństwa, która odbywa się w ołtarzu i która służy uwielbieniu Boga. Liturgia wznosi do Boga nasze serce. Kazanie, które wtedy odbywało się tylko z ambony, dziś często również z mównicy, przemawia bardziej do rozumu i do woli człowieka niż do duszy i serca.

Zostaliśmy przyjęci, ale wcześniej potrzebowaliśmy polecenia od zboru i potwierdzenia od lekarza, że jesteśmy fizycznie i psychicznie zdrowi. Moja rejonowa lekarka nie wiedziała co to znaczy, więc posłała mnie do szpitala na Sosnę, że tam chyba będą wiedzieć o co chodzi. Był tam lekarz, być może psychiatra, który mi to potwierdzenie napisał z pewnym rozbawieniem, życząc mi udanych studiów, jako że trzeba światłych księży, a nie ciemnych. Tak to mniej więcej ujął. Polecenie, że jestem ochrzczona i konfirmowana od zboru w Trzyńcu też otrzymałam. Wtedy zaskoczył mnie biblijny język i budowa zdań, którymi to polecenie zostało napisane. Jakby ze średniowiecza. Jakby czas się tu zatrzymał. Wychowana w poszanowaniu wszelkich autorytetów przyjęłam to z pokorą, że tak widocznie ma być. Na szczęście biskup Jerzy Cymorek mówił językiem współczesnym, pogodnym, bez frazesów i zrozumiałym. Przede wszystkim bardzo się ucieszył, kiedy odkrył, że po wojnie w Trzyńcu w kościele dawał ślub moim rodzicom. Tak jakby się ucieszył, że to jego zasługa, że jego nowożeńcy Anna i Paweł Bystrzyccy wydali na świat kogoś, kto interesuje się teologią. Wtedy ofiarował mi swój słownik grecko-polski, który mam do dziś. Niestety, używam go coraz rzadziej, bo druk jest za drobny jak na oczy w moim wieku. Może dlatego mi go ofiarował, że sam widział coraz gorzej.

W Bratysławie mieszkaliśmy na internacie teologicznym, który wtedy został ulokowany przy ul. Panenskej. Na klatce schodowej wisiał tam duży gipsowy obraz z napisem „Nie wstydzę się ewangelii Chrystusowej”. Tekst z listu apostoła Pawła do Rzymian 1,16. Nie rozumiałam, dlaczego miałabym się wstydzić. Internat teologiczny ulokowany był wtedy w byłym służbowym mieszkaniu nieżyjącego już wtedy dziekana dr. Józefa Bergera. Józef Berger po II wojnie światowej był pastorem w Czeskim Cieszynie Na Niwach i superintendentem, czyli biskupem naszego Kościoła. Dla komunistycznych władz był niewygodny, więc przez reżim został usunięty w typowy sposób, że niby będzie awansował – bo… zaproponowano mu miejsce dziekana na fakultecie teologii ewangelickiej na Słowacji. Wtedy byliśmy jeszcze razem ze Słowacją jako Czechosłowacja. Na strychu internatu znajdowały się nieuporządkowane, pokryte przez kurz stosy jego książek, których nikt nie potrzebował. Być może są tam do dziś.

Karol Bilan był z nas najpilniejszym studentem. Mieszkał prywatnie, aby mógł się lepiej skupić na sednie studiów. I był najlepszy z nas. W pokoju miał szafę oklejoną greckimi słówkami i ich deklinacją, więc w grece ekscelował. Reszta nas była trochę w jego cieniu. Z cienia wypłynęliśmy, kiedy chłopcy założyli grupę muzyczną z instrumentami perkusyjnymi, ale mieli kłopot, bo nie mieli gdzie mieć prób. W końcu wymyślono, i zwierzchność się na to zgodziła, że jeżeli grają utwory na chwałę Bożą, to próby mogą odbywać się w Málom chráme. Niestety, głośna muzyka przeszkadzała mieszkańcom budynku naprzeciwko. Niedaleko była słynna winiarnia tzw. „Věcha”, skąd płynął też głośny śpiew, ale ten repertuar nikomu nie przeszkadzał.

Kiedy rozpoczęliśmy studia, wtedy dla pań obowiązywało jeszcze mini, a chłopcy nosili na kant wyprasowane tesilenki. Wszysy nosiliśmy tzw. szuściaki. Wkrótce w Bratysławie dla pań już weszła moda midi, czyli do pół łydki ze skromnie zakrytymi kolanami, a kiedy ja w takiej midi spódnicy i w takim midi baloniaku pojawiłam się w Trzyńcu, to wśród pobożnych w Trzyńcu wzbudziłam zgorszenie. Wtedy odkryłam, że nie ważne, że kolana mam cnotliwie zakryte, ale że nie umiem dostosować się do mody w Trzyńcu. Ks. Władysław Santarius wtedy z ambony w Trzanowicach ogłaszał, że ewangelicy mają iść „krok za modą”. Biskup Cymorek mody nie komentował. Uważał, że najważniejsza jest osobowość i by wiary nie uzależniać od mody.

Pamiętam, że pewnego dnia po internacie rozniosła się wieść, że jakiś biskup chce się spotkać ze swoimi studentami. Okazało się, że to właśnie biskup Cymorek będąc w Bratysławie na jakiejś ważnej konferencji biskupów, w przerwie chciał widzieć jak mieszkamy. Może chciał tylko zobaczyć byłe mieszkanie swojego nieżyjącego kolegi Józefa Bergera? Zapukał mocno do drzwi naszego pokoju, mieszkałyśmy wtedy cztery dziewczyny w jednym pokoju z dwoma piętrowymi łóżkami. Stanęłyśmy niemal na baczność, bo dotąd nigdy żaden biskup nie przyszedł odwiedzić swoich studentów. Otrzymałyśmy od niego bombonierę i wspaniały zastrzyk humoru oraz pogody ducha. Wtedy odkryłyśmy, że Ewangelia to radosna nowina. Potem szedł odwiedzić chłopców, pokój mieli z trzema piętrowymi łóżkami, mieszkało ich sześciu, ale nie wiem czy zastał tam kogoś.

Wkrótce potem biskup Cymorek zmarł. Już nikt dalszy z jego następców nie był dla mnie tak ważną postacią. Może każdy z następnych biskupów był tak miażdżony przez reżim komunistyczny, że nie miał siły, by być autentycznie radosnym i życzliwym. Rozpoczął się okres normalizacji, poniżania i wyszydzania wszystkich wierzących. Kościół bronił się jak potrafił, ale podświadomie zaczęliśmy się stawać podobni do tego przygnębiającego reżimu. Frazesy bez pokrycia płynęły z trybun na 1 Maja, frazesy bez pokrycia płynęły i w kościołach. W sportach używano dopingu (wtedy go jeszcze nie wykrywano), a w wierze tak jakby również. W fabrykach i na kopalniach wzorem był Stachanow, w Kościele też modny był nawrócony super pobożny bohater. Wtedy nie rozumiałam co znaczy nawrócony. Dopiero teraz okazuje się, że wiele sukcesów było tylko na papierze, że wiele rzeczy było na pokaz. Tak zwana dobra mina do złej gry.

Ale przeżyliśmy to jakoś, chociaż dziś została tylko połowa z tej naszej czwórki. Nikt z nas ze służby duszpasterskiej nie uciekał i nikt się nie załamywał. Ani zbory nas bezczelnie nie wyrzucały.

Na ordynacji tej pamiętnej niedzieli przed 50 laty miałam przemówienie na tekst apostoła Pawła, który chrześcijanom do Rzymu napisał, że łaska Boża „nie zależy od woli człowieka ani od jego zabiegów, lecz od zmiłowania Bożego” (Rz 9,16).

Po uroczystości moja kochana była nauczycielka muzyki ze Stonawy powiedziała mi, że kiedyś przy okazji muszę jej wyjaśnić, o czym ten tekst był i co chciałam powiedzieć, bo że cały czas przepłakała. Ale za to pochwaliła mnie, że miałam ciekawe zaproszenie na ordynację. Były na nim słowa Antoine de Saint Exupery‘ego, że „tylko Duch kiedy tchnie na glinę, może stworzyć człowieka” z książki „Ziemia planeta ludzi”. Była to pierwsza książka, którą kupiłam sobie w Bratysławie pod Michalską Bramą wnet w pierwszym dniu, kiedy przybyłam na studia jesienią 1968 w księgarni Tatran. Do dziś pamiętam, w którym miejscu ta książka była położona na długiej ladzie. Tatran stanął na wysokości zadania.

Pamiętnego 16 września 1973 w dniu ordynacji uświadomiłam sobie, że wychodzę ze zwiastowaniem Dobrej Nowiny do ludzi, do których jaśniej przemawia de Saint Exupery niż Pismo Święte, bo ze mną było podobnie, tylko 5 lat wcześniej.

Miał rację nasz wykładowca w Bratysławie, że do Kościoła ludzie przychodzą się wypłakać. Nie tylko słuchać naszych kazań, raz lepszych, raz gorszych. Kościół i nabożeństwo to spotkanie z Bogiem, a nie z księdzem. I żebyśmy się nie czuli tak strasznie ważni. I żebyśmy się nie bali wpuścić do nieba ludzi grzesznych, bo Bóg więcej wie o nich niż my. Żebyśmy nie byli policją kościelną.

W takie rady wyposażeni i tak wykształceni wkraczaliśmy do służby w naszym Śląskim Kościele Ewangelickim A. W. pięćdziesiąt lat temu.

ks. Anna Bystrzycka

 

Od redakcji

W związku ze złotym jubileuszem ordynacji składamy ks. dr Annie Bystrzyckiej najserdeczniejsze życzenia sił oraz łask od Pana, dziękując Jej oraz Tym, których nie ma już dziś wśród nas za ich drogocenny wkład w życie Kościoła oraz formowanie nowych pokoleń wierzących. Zdrowia i sił życzymy ks. biskupowi Wiesławowi Szpakowi, śląc tą drogą pozdrowienia do Luterańskiego Ewangelickiego Kościoła A. W.

Foto: archiwum ks. dr Anny Bystrzyckiej. Od lewej: ks. Wiesław Szpak, ks. Anna Bystrzycka, ks. Karol Bilan, ks. Bogusław Kokotek.

jak

jak